KOPYTKUJ MATKA, KOPYTKUJ!

KOPYTKUJ MATKA, KOPYTKUJ!

To nie była jej wina. TO NIE BYŁA JEJ WINA!!!

Powtarzałam sobie w myślach tak szybko, że aż dostałam zadyszki i zobaczyłam jak szyba pleksi przed moją twarzą zachodzi parą. Patrzyłam na jej sympatyczną i naprawdę miłą twarz i przepraszający wzrok. To nie była jej wina. Cóż ona winna, że wyprowadziłam się na Wypiździejewo Małe, oddalone 10 kilometrów od jakichkolwiek śladów cywilizacji. Nie licząc kościoła i poczty.

Nie, no dobra. Miało być od cywilizacji.

Nic ona winna, że jechałam tu okrągłą godzinę, słuchając o tym jak Małolata widzi swoją świetlaną przyszłość, i nie mając, ani sił, ani sumienia, psuć jej tej zajebistej wizji. Nie wina tej Pani, że był to ostatni gorący dzień tego lata, było 30 stopni w cieniu, ja miałam trzeci dzień okresu, a ostatnie dwa kilometry pokonałyśmy z Małolatą na piechotę, w upale, z zapoconym rowem, bo teraz taki sezon na wykopki w Paprykarzowie, że szybciej z laczka bez podeszwy człowiek gdziekolwiek się dostanie niż autem lub komunikacją miejską. Nie jej wina, że stałyśmy przed budynkiem, czekając, aż nas Strażnik Teksasu łaskawie zaprosi do środka, każe zdezynfekować ręce, zmierzy temperaturę i gestem lewego płata czołowego wskaże dalszy kierunek wycieczki. Nie jej wina, że przed tym budynkiem, bez kawałka cienia, bo drzewa są ostatnio passe, stałyśmy obok gościa, który kopcił z dupy i ryja, i na moje „czy mógłby się z tym papierosem dalej” odsapnął, że zaraz kończy. Nie jej wina, że miałam w sobie niepohamowane pokłady złości myśląc, że nie warto było posłuchać się Małolaty, tylko pójść za pierwszą myślą i potrzebą i centralnie ściągnąć gacie i zacząć srać gościowi na trampka. A potem odwrócić się i z uśmiechem jebnąć, żeby się nie stresował bo ja zaraz kończę.

Więc kiedy Pani mi powiedziała, że niepotrzebnie jechałam, bo umówiona wizyta w urzędzie się nie odbędzie, to mnie naprawdę dużo wysiłku kosztowało, żeby nie złapać zszywacza, który miała na biurku, nie wyjść i gościowy od kiepa nie zaszyć ryja. Najlepiej z tym kiepem w środku. Kiedy wyszłam z urzędu z adnotacją, że proszę przyjechać ponownie 28 października, tylko proszę zadzwonić wcześniej, żeby na darmo nie jechać, to czułam, że mi trochę słabo. Zwłaszcza, że na chwilę przed otrzymaniem tej informacji widziałam jak blondi w trwałej odbiera telefon wygrzebując sobie tipsem sałatę z między zębów, po czym głosem jakby właśnie oddała stolec i wyzionęła przy tym ducha, poinformowała szczęśliwca po drugiej stronie słuchawki, że ona nie wie w jakiej sprawie on dzwoni, ale spróbuje go przełączyć. Potem, obsługującej mnie pani, zapytała, czy Kasia teraz siedzi tam gdzie Basia. Na co ta odrzekła, że nie bo Kasia dziś zastępuje Agnieszkę , ale Ola ostatnio brała papiery Basi, tylko, że zaniosła je potem do pokoju Weroniki, ale dzisiaj Weronika ma wizytę u ortopedy, na którą czekała 6 miesięcy, więc niech łączy do Wioli.

Patrzyłam zafascynowana przez szybę pleksi na Pańcię Seksi i zastanawiałam się czy też się tak samo ucieszę jak szczęśliwiec po drugiej stronie słuchawki, kiedy Wiola nie odebrała i połączenie wróciło do Sałaty w zębach, która już zaczęła prychać. Ale nie czepiajmy się. Dziewczyna dopiero co z przerwy wróciła. Ma prawo być zmęczona.

  • Więc tak jak mówię, proszę najpierw zadzwonić – powiedziała mi Uprzejma, a ja tylko zatrzepotałam rzęsami, aż mi się plisy w maseczce wyprostowały. Dobrze, że nie parsknęłam, bo ani chybi trafił, dopadł by mnie Strażnik Teksasu i rzucił na glebę, celując we mnie termometrem.

Jak wychodziłam, to akurat kłócił się z kiepem, że ten gościu, co wszedł przed nim to tu pracuje, i że nie będzie mu pokazywał przepustki, i że to on mówi kto pierwszy wchodzi, i żeby się cofnął, bo inaczej go spryska płynem do dezynfekcji. Rzuciłam pod nosem: „ niech się Pan nie krępuje – na pewno nie zaszkodzi” i popłynęłam z Małolatą w upał Paprykarzowego betonu.

Potem tylko musiałysmy zdążyc na autobus do Wypiździejewa, bo jak przystało na komunikację podmiejską, nasz dyliżans odjeżdza co godzinę w godzinach szczytu, a ja naprawdę chciałam już do lasu. Byle jak najdalej od tego ciężkiego oddechu miasta. Tych niedomytych ludzi. Klejących się klamek. Bełkoczących sprzedawców wody mineralnej. Do domu! Do tlenu! Tylko szybkim rzutem po Lady Pampers do przedszkola i hop siup. Taaa! Hop siup!

Najpierw ten szok i niedowierzanie na twarzy, że ja śmiałam bez wózka przyjść. Potem to pełne pogardy spojrzenie, że jak to ona na swoich lejdowskich nóziach, ma te dwa kilometry piechotą jak jakiś plebs iść. Finalnie łaskawe spojrzenie, gdy obiecałam kupić lody w sklepie na rogu, który szczęśliwie jest w połowie drogi. Dam radę. Najpierw ją będę ciągnąć po zwietrzałym asfalcie obietnicą loda na patyku, a potem jej zwyczajnie nim zapcham to obrażone oblicze.

  • Niooooniii mnie booooooląąąąą! Maaaamoooo! Nioooniiii mnieeee boooooląąąąą
  • Strasznie marudzi. Nie wiem jak Ty z nią wytrzymujesz. Dobrze, że ja taka nie byłam – rzuciła Małolata. No to rzuciłam Małolacie spojrzenie, ale nie zauważyła kręcąc z dezaprobatą głową na kolejny jęk i ociąganie się Lady Pampers.

Spojrzałam w niebo z niemym pytaniem na ustach: za co?

  • Gdzieeeeee jeeeeest naaaasz doooooom??? kce doooo doooomuuuuuu!

Średnio co 2, 5 metra zadawane pytanie, średnio co 2,6 westchnięcie Malolaty, średnio co 2,70 moje tłumaczenie, że już za tym zakrętem jest sklep, a potem raz dwa i w domu.

Potem odpowiadanie Lady Pampers i Małolacie, że nie mam już wody do picia. I że wiem, że im jest gorąco. I oprócz obrażonej Lady Pampers, zniesmaczonej Małolaty, ciągnęłam jeszcze za sobą myśl ciężką jak pielucha, że oczywiście, że jestem najgorszą matką świata, bo nie mam przy sobie dystrybutora wody pitnej na plechach.

„Z sokiem, a nie bez soku! A gazowana? Gazowanej nie lubię. A ja chcę gazowaną, ale z malinowym sokiem, a nie z wiśniowym!.A w ogóle to by się ajs-ti napiła”

Kiedy dotarłyśmy pod schody sklepu i wycierając pot z oczu zobaczyłam na drzwiach kartkę z napisem URLOP wiedziała,że właściwie teraz to mogę się rzucić do tego wykopu co go od 3 tygodni kopią panowie z kanalizacji. Takie samo szambo. Przełknęłam ślinę, schyliłam się do Lady Pampers i bardzo spokojnym głosem powiedziałam, że sklep jest zamknięty i lodów nie kupimy. Ja mam 40 lat. Nie raz już zaglądałam śmierci w oczy. Nie będę się własnego dziecka bała.

Potem wiadomo nastąpiło załamanie nerwowe. Okrzyki jaki świat jest okrutny. I że lody były obiecane, i że daleko do domu, i że dość, i że siły już nie ma. Wrzeszczałabym tak jeszcze kolejne 10 minut, ale Małolata mnie szturchnęła, że Lady Pampers już przestała robić sceny, więc jak też już mogę przestać, zwłaszcza, że nie tylko Lady Pampers patrzy teraz na mnie jak na debila. Wstałam ze schodów, otrzepałam tyłek, machnęłam rudymi lokami, złapałam Lady Pampers za rękę i pociągnęłam ponownie w stronę domu. Ostatni kilometr nie był najłatwiejszy. Trochę mnie bujało, jak musiałam nieść umęczoną życiem Lady Pampers po roztapiającym się pod adidasami asfaltem. Wdechy i wydechy umęczonej Małolaty niosącej moją kurtkę, bo rano było tylko plus 5, też mi nie pomagały. Poza tym miałam coraz bardziej wrażenie, że za chwilę tampon wyskoczy mi na ulicę, a to już byłby zajebisty finał dzisiejszej wycieczki „na darmo”.

Na ostatnim zakrecie dopadła mnie zielona tojota z panią Grażynką, poprzedniąwłascicielką naszego malego białego domku. Wyskoczyła z auta z klimą cała w skowronkach i jasnej sukience i szpileczkach. Spojrzałam na swoje zakurzone adidasy, kóre rano pewnie były białe, a teraz wygladają jakby grabarz nimi skroń ocierał. O moim niebieskim kostiumiku nawet nie wspomnę bo mi się talia przesunęła od noszenia Lady Pampers na nadpiździe i tam dynadała smutno, stanowiąc komplet do zwisającego z ramienia ramiączka od stanika. Rzuciłam tylko szybko okiem czy mi cyc na spacer nie wyszedł.

  • Tak myślałam, ze to Pani. Bałam się zapytać po czym poznała, ale jak nic po czerwonym ryju i tym sympatycznym wyrazie twarzy, który mi razem z makijażem teraz z niego spływał.
  • No witam, witam. Jak się mieszka? Dobrze, że ja się po pracy wykąpałam, bo taki upał dzisiaj. Człowiek po całym dniu taki śmierdzący. Kiwnęłam tylko ze zrozumieniem głową, bo nie chciałam nawet myśleć skąd jej to zdanie przyszło do głowy.
  • A malutka już jaka duża. Cześć maleńka! I wtedy to się stało!

Lady Pampers napięła się cała w sobie, jakby ta złość co ją w sobie kisiła musiała w końcu znaleźć ujście. Spojrzała pani Grażynce bardzo głęboko w oczy. Źrenice jej się rozszerzyły do nienaturalnych rozmiarów i korzystając z echa lasu na Wypiździejwie wrzasnęła ile sił w małych płuckach

-KUUUUUUUUUPAAAAA!

To jest dziecko Brusa. Jak mówi kupa, to znaczy U DRZWI TWOICH STOJĘ PANIE. Rzuciłam wzrokiem na drogę do domu. Tylko i aż 500 metrów.

  • Niech ją pani tutaj wysadzi!

Nie ma takiego worka, w który mogłabym to potem zebrać, a aż taką patolą nie jestem, zeby teren znaczyć. Zresztą przekonała mnie finalnie Lady Pampers krzycząc

-NIEEEEEE!!!! DOOO DOOOOMUUU!!!

Złapałam to swoje najmłodsze szczęście niepojęte. Machnęłam Pani Grażynce upoconą pachą i ile sił w nogach pocisnęłam z dwudziestoma kilogramami na rękach w stronę domu. Co tam olimpiady. Co tam sztafety. Te ostatnie 500 metrów to był mój życiowy rekord. Pełne słońce. Pełna jak nigdy ulica przed naszym domem. Najpierw slalom. Pani z pieskiem. Menel z siatką. Sąsiadka z kabaczkiem. Za swoimi plecami słyszałam tylko jak Małolata dusi się ze śmiechu. Miło słyszeć, że potrafię jej jeszcze humor poprawić, a nie tylko życie marnować.

Spojrzałam w oczy Lady Pampers szukając potwierdzenia, że jeszcze wytrzyma. Nie było to bez znaczenia, gdyż obie moje dłonie znajdowały się na końcu lufy. Byle się tylko nie zatrzymać i nie potknąć. Bo wtedy to już katastrofa. Będa nas szpadlem zeskrobywać z aslfatu.

Ostatnie 100 metrów. Mijam rudego kota sąsiadów, potem psie gówno i butelkę po lokalnym mózgojebie. Ja czerwona na ryju, spodenki zjechały mi do kolan. Rów hydraulika świecił w słońcu niczym nowa gwiazda polarna Wypiździejewa. Rude loki podskakiwały w rytmie noł-noł-limit. Język plątał mi się wokół kolan, które biegnąc zaciskałam jednocześnie ile się da, bo oto właśnie tampon stwierdził, że to najwyższa pora pozwiedzać świat i modliłam się, żeby tylko klucze były tam gdzie mam nadzieję, ze są. Bo inaczej sraka totalna. I wtedy na balkon wyszła nasza sąsiadka.

  • Oooooo. Biegnie nasza niunia – pomachaaaałaaa do nas – dzień dobry słoneczko, jak było w przedszkolu.
  • ZAAAAARAAAZ SIEEE ZEEESRAAAM NA MAMĘ!

I wtedy słyszałam jak kolejno pada ze śmiechu Małolata, sąsiadka i moja godność osobista.

Dzień dziecka to ja mam codziennie

Pamiętacie jak dostałam sms-a, że szanowni Panstwo po gruzik przyjadą między 6 a 7?
No i przyjechali.
Poprzedniego wieczora zasiadłam w kuchni przy zimnej herbacie, gdzieś między „zostaw tę mąkę Lady Pampers, a chuj baw się, posprzątam w następnym wcieleniu!” i zastanawiałam się, jak to jest, że jak wpadają nocne akcje Lady Pampers, albo poranne zrywy wywozu gruzu, to Brusa nigdy nie ma.

Read More